🌊 woda
Pierwszego poranka Sapporo zaskakuje nas deszczem. Decydujemy więc nieco zmodyfikować plany i zacząć zwiedzanie od jednej z atrakcji pod dachem: muzeum piwa 🍺 (Sapporo Beer Museum). Po drodze wszyscy zgodnie zaopatrujemy się w parasole, które w Japonii można oczywiście kupić dosłownie w każdym sklepie spożywczym. W samym muzeum oglądamy ogromne kadzie warzelnicze, film o historii browaru sięgającej lat 70-tych XIX wieku, ekspozycję dawnych butelek do piwa czy plakatów reklamowych. Najlepsze zostaje jednak na koniec: browar oferuje bowiem degustację swoich wyrobów w niewielkiej restauracji czy też barze. Na szczęście w międzyczasie minęło południe, więc nawet dżentelmeni unikają dylematów moralnych typu “czy to już wypada?” 😅









Wychodzimy z muzeum, a świat nagle wydaje się znacznie piękniejszy. Być może to kwestia % krążących nam w żyłach już o godzinie 13, chociaż bardziej jednak obstawiam pogodę – w międzyczasie niebo się przeczyściło i wyszło słońce. Spacerujemy przez miasto, zmierzając w kierunku kolejnego punktu na naszej trasie: ogród botaniczny Uniwersytetu Hokkaido. Po drodze mijamy wieżę telewizyjną i przechodzimy przez rozciągający się u jej stóp sporych rozmiarów park, gdzie akurat dziś odbywa się festiwal ulicznego jedzenia i muzyki. Równie ciekawe jest jednak spacerowanie po zwykłych dzielnicach mieszkalnych, pełnych niewielkich, urokliwych uliczek, nowoczesnych budynków, tradycyjnych drewnianych domów czy wielopiętrowych centrów gastronomicznych, gdzie na każdym piętrze znajdują się restauracje oferujące lokalne japońskie przysmaki.






Po całym dniu zwiedzania przychodzi pora na kolację i tym razem odnajduję moje absolutnie i bez dwóch zdań ulubione japońskie jedzenie: okonomiyaki.
Ze względu na mnogość sposobów przygotowania i wykończenia dodatkami nazywany japońską pizzą, choć bardziej przypomina naleśnik z ciasta z kapustą, przygotowywany na podgrzewanej od spodu stalowej płycie nazywanej teppan. Typowo dla tego rodzaju restauracji jedzenie jest przygotowywane na naszych oczach, gotowe w kilka minut, a pozostawione na boku teppan pozostaje gorące aż do ostatniego kęsa. Efekt finalny wygląda imponująco i smakuje przepysznie!




🌊 więcej wody
Drugi dzień w Sapporo przynosi piękną pogodę, czyste niebo i przyjemne słońce. Wypada więc skorzystać: wsiadamy w pociąg JR Hakodate Line i wyjeżdżamy na północno-zachodnie obrzeża miasta, na stację Zenibako, przy której znajduje się publiczna plaża Zenibako Beach i będąca jej przedłużeniem Otaru Dream Beach.
Decyzja okazuje się wyśmienita, choć ewidentnie niepopularna wśród lokalsów. Plaża jest bowiem niemal zupełnie pusta: kilka osób spaceruje, tu i ówdzie napotykamy rodzinne pikniki czy pojedynczych surferów (ubranych w pianki). Oznacza to tylko jedno: właściwie cała plaża dla nas! Dłuższą chwilę wędrujemy wzdłuż brzegu, na zmianę brodząc w wodzie i ciesząc stopy dotykiem miałkiego, drobnoziarnistego piasku. Mijamy niewielkie molo pełne nastoletnich wędkarzy, robimy krótki postój w maleńkim barze, gdzie uzupełniamy płyny zimnym piwem. Wreszcie sami rozbijamy obozowisko i zaliczamy kąpiel w Morzu Japońskim, którego wody, mimo końcówki września, są cieplejsze niż Bałtyk w pełni sezonu.




🪨 ziemia
Pobyt w Sapporo, jak wcześniej w Sendai, dobiega końca zaskakująco szybko. Kolejnego dnia nasza grupa dzieli się na pół i rozjeżdża w różnych kierunkach.
Na kilka dni żegnamy Zosię, Kubę i Filipa, którzy odjeżdżają do Kanazawy. Tymczasem dwóch Maciejów i ja udajemy się w odwiedziny do Shina, starego znajomego z poprzednich wypraw, do miasteczka Kazo na obrzeżach Tokio.
Opuszczamy więc północną wyspę Hokkaido i wracamy na największą Honsiu. Do pokonania mamy łącznie prawie tysiąc kilometrów, co przy podróżowaniu japońskimi szybkimi kolejami nie stanowi żadnego problemu: łączny czas przejazdu to mniej niż 10 godzin w wygodnych, klimatyzowanych pociągach. Mamy już sporo doświadczenia z takimi długimi przejazdami, więc jak prawdziwi Japończycy zaopatrujemy się w odpowiedni prowiant na drogę: bentō box, czyli specjalne pudełkowe “zestawy na drogę” sprzedawane w punktach gastronomicznych, zwłaszcza tych znajdujących się na dworcach kolejowych.
Nawet przejazd pociągiem z jednej wyspy na drugą nie okazuje się wyzwaniem. Honsiu i Hokkaido łączy kolejowy Tunel Seikan, mierzący prawie 54 km długości i położony w najgłębszym miejscu 290 metrów pod powierzchnią, zbudowany w latach 1971-1988 dla usprawnienia transportu publicznego pomiędzy wyspami. Przez niemal 30 lat, do 1 czerwca 2016 roku i otwarcia Gotthard Base Tunnel🇨🇭, Tunel Seikan między Honsiu a Hokkaido był najdłuższym tunelem na świecie!



🪨🌊 ziemia + woda
Pamiętam, że jedną z moich pierwszych myśli po dotarciu do Kazo było: w takim miejscu w Japonii jeszcze nie byliśmy. Dotychczas bywaliśmy głównie w dużych miastach, zdarzało nam się wyjeżdżać na prowincję – ale raczej w miejsca znane, które naturalnie przyciągają wielu turystów, również obcokrajowców. Tymczasem okolica jaką zobaczyłem u Shina w Kazo była tego dokładnym przeciwieństwem. Niewielkie, spokojne miasteczko, otoczone polami, gdzie – mimo bliskości Tokio – przez trzy dni oprócz naszej trójki nie widziałem ani jednej europejskiej twarzy.
Zupełnie nowa dla nas okolica zachęcała do przyjęcia nowej strategii eksploracji. Za radą Shina i z jego pomocą, na pobliskiej Roadside station Kazo Watarase wypożyczyliśmy więc rowery i wyruszyliśmy przed siebie, odkrywać nieznaną nam dotąd twarz Japonii. Przez kilka godzin kluczyliśmy po wąskich uliczkach między polami ryżowymi, pięknymi podmiejskimi domami i urokliwymi, dla nas bezimiennymi świątyniami – chłonąc piękno, ciszę i spokój japońskiej prowincji. Objechaliśmy też dookoła znajdujący się niedaleko zbiornik retencyjny Watarase. W niecałe 4 godziny naszym spacerowym tempem pokonaliśmy zaledwie nieco ponad 22 kilometry, przystając raz po raz by nacieszyć oczy widokami i złapać pamiątkowe zdjęcia. Wrażenia z wycieczki: absolutnie niezapomniane.









🔥💨 ogień + powietrze
Oprócz wycieczki rowerowej, pobyt w Kazo przyniósł także jedną z najbardziej ekscytujących i wyczekiwanych przygód, jakie mieliśmy w planie tej podróży:
przelot balonem z Shinem!
Z wcześniejszych opowieści Shina wiedzieliśmy już, że lata od wielu, wielu lat, kontynuując tradycję zapoczątkowaną przez swojego tatę. Od dawna posiada także licencję pilota, pilotuje samodzielnie już od czasów studiów, kiedy należał do uczelnianego klubu. Kiedy poznaliśmy go w 2015 roku – pracował w hostelu, zbierając środki na wystartowanie własnego biznesu. Cudownie było zobaczyć, jak jego marzenia i plany się spełniły: dziś prowadzi własną bazę baloniarską, organizuje loty chyba codziennie (przynajmniej podczas naszego pobytu), a odwiedzającym turystom oferuje noclegi w prowadzonym przez siebie hostelu.
💡 Namiary na prowadzony przez Shina pensjonat Solabase:➡️ strona internetowa pensjonatu: https://www.solabase.com/en
➡️ Solabase na mapach Google: link
➡️ Winning Balloon Club – klub baloniarski: https://www.winbal.club/en
Warto wiedzieć wcześniej: planując przelot balonem u Shina przygotujcie się na wczesną pobudkę. W naszym przypadku wyjeżdżaliśmy z hostelu około 5:30. Jak później wyjaśnił Shin, poranne godziny dnia dają największe szanse na sprzyjające warunki pogodowe, podczas gdy popołudnia bywają zbyt wietrzne.

Wyjeżdżamy więc z Solabase wcześnie rano i w kilkanaście minut docieramy na miejsce startu naszej ekspedycji. Pozostaje tylko przygotować balon do lotu, w czym zresztą mamy okazję uczestniczyć, a potem wsiadamy do kosza, nagrzewamy powietrze w balonie – tak by pokonać grawitację i ciężar zjedzonych poprzedniego wieczoru pierożków gyoza – i… unosimy się w powietrze!






Przelot nad okolicą Kazo oferuje niezapomniane widoki: z jednej strony widzimy zbiornik retencyjny Watarase, który poprzedniego dnia odwiedziliśmy rowerami, z innej – kolorowe o tej porze roku okoliczne poletka ryżu i innych upraw, z kolejnej obserwujemy inny balon zaprzyjaźnionego z Shinem pilota, jeszcze gdzie indziej z nowej perspektywy mamy okazję oglądać miasto i podmiejskie domki. Przez cały czas towarzyszą nam dźwięki otaczającej nas przyrody – ku mojemu zaskoczeniu, z tej wysokości doskonale słychać śpiewające niżej ptaki i cykady.






Cały lot trwa łącznie około 40 minut, a maksymalna wysokość jaką osiągamy to około 500-600 metrów nad ziemią. Po wylądowaniu znów uczestniczymy w demontażu i pakowaniu balonu do auta, po czym Shin ma dla nas jeszcze jedną niespodziankę. Jak wyjaśnia: debiutancki przelot należy odpowiednio uczcić. Każdemu z nas przekazuje więc celebracyjną lampkę szampana, a w zamian… przypala nam po kilka włosów, składając je w tradycyjnej ofierze bogom ognia! Otrzymujemy także pamiątkowe certyfikaty ze zdjęciem z naszego przelotu.

🔥 ogień raz jeszcze 🤤
Przygody na świeżym powietrzu zdecydowanie wzmagają apetyt. Na szczęście o ten aspekt naszego pobytu w Kazo Shin znów zadbał wprost perfekcyjnie: każdego dnia mamy okazję przygotowywać i próbować specjały lokalnej kuchni. Pierwszego popołudnia, po wycieczce rowerowej, bierzemy udział w masowym lepieniu, a później smażeniu i oczywiście konsumpcji pysznych pierożków gyoza. Drugiego wieczoru grillowanie po japońsku – czyli mięso, ryba, warzywa, do tego smażony makaron yakisoba, na deser pianki marshmallow i banany z czekoladą. Rewanżujemy się częstując wszystkich polską wódeczką, której większość z nich nie miała jeszcze okazji próbować. W miarę upływu wieczoru i kolejnych toastów atmosfera wyraźnie się rozluźnia, stopniowo zanikają pozorne bariery językowe, zawiązują się nowe znajomości i przyjaźnie oraz plany na ponowne odwiedziny.










Pobyt u Shina mija nam pod znakiem przygód, eksploracji nowymi metodami, nieznanych nam wcześniej widoków, perspektyw i pysznego domowego jedzenia. Jednak jak mówi góralskie przysłowie: wszystko co dobre szybko się kończy. Wciąż pełni wrażeń wsiadamy więc znów w japońskie pociągi i wyruszamy dalej, gotowi by napisać kolejny rozdział naszej podróżniczej historii.
Następny przystanek: Kioto – dawna stolica, miasto zabytków, pałaców, świątyń, muzeów, przesycone historią i japońską tradycją. Ale o tym następnym razem 😉
Leave a Reply