Pushkar i powrót do Delhi

Zwiedzając Złoty Trójkąt: Delhi – Agra – Jaipur miałem okazję nacieszyć oczy pięknymi widokami, zobaczyć niezwykłe miejsca i zabytki, kosztować pysznych dań indyjskiej kuchni (mnóstwo opcji wege!), w międzyczasie nieustannie pieszcząc skórę palącym indyjskim słońcem. Tyle wrażeń dla ciała przed wylotem wypadało zrównoważyć doświadczeniem duchowym, dlatego ostatni przystanek przed powrotem do Delhi i wylotem z Indii zaplanowałem w Pushkar – niewielkiej miejscowości ulokowanej wokół brzegów świętego jeziorka o tej samej nazwie, miejscu pielgrzymek religijnych wyznawców hindu i sikhów oraz licznych turystów.

Główną przyczyną odwiedzin dla lokalnych pielgrzymów ma być jedyna na świecie świątynia boga Brahma, według religii hindu – stworzyciela świata. Już pierwszego dnia w Delhi zasłyszałem opowieść, że według ich wierzeń angielskie słowo god, czyli bóg, można rozłożyć na czynniki pierwsze w następujący sposób:

  • G ➡️ Generator, czyli Stwórca ➡️ bóg Brahma
  • O ➡️ Operator ➡️ bóg Vishnu
  • D ➡️ Destroyer, czyli Niszczyciel ➡️ bóg Sheeva

Wbrew moim oczekiwaniom, pierwsze co rzuciło mi się w oczy po dotarciu do Pushkar to mnóstwo turystów… spoza Indii. Po tygodniu spędzonym w kraju, chyba pierwszy raz nie byłem jedynym Europejczykiem w zasięgu wzroku!
Bophal wyjaśnił, że wiele osób przyjeżdża tam na miesiąc i dłużej aby korzystać z z uroków spokojnego, uduchowionego życia. Pushkar miał również być miejscem wyłącznie 🥬 wegetariańskiego jedzenia i zupełnie wolnym od alkoholu – choć ten drugi mit upadł już ze dwie godziny po przyjeździe, w pierwszej odwiedzonej kawiarni, gdzie obsługa nie mogła uwierzyć że nie kupię chociaż piwka 🍺😅.

Podobno jedyna na świecie – świątynia boga Brahma w Pushkar

Muszę przyznać że jak na główny cel lokalnych pielgrzymów, świątynia Brahmy zawiodła moje oczekiwania. Uroki Pushkar można jednak odkrywać spacerując bez pośpiechu po wąskich uliczkach pełnych innych świątyń – dla mnie często dużo bardziej atrakcyjnych dla oka niż “główna atrakcja”. Piękne widoki oferuje również centralnie położone jeziorko, zwłaszcza w porze zachodu słońca.

Przykre jednak było to, że nawet najświętsze miejsca hindusów nie są wolne od oszustów i naciągaczy. Na widok zagranicznego turysty zawsze znajdzie się ktoś żądny nieuczciwego zarobku. W moim przypadku rozmowa zaczęła się od wręczenia garści kwiatków, które koniecznie trzeba (natychmiast!) zanieść nad święte jeziorko i złożyć w ofierze bogom. Oczywiście wszystko to w imię “szanujmy się nawzajem”, “dobrej karmy” itp. Szkoda że na koniec modlitwy ta sama osoba domaga się ofiary finansowej – “wiesz, różnie dają, jedni 20 dolarów, inni 50 albo więcej” no i jeszcze “to nie dla mnie, to na jedzenie dla biednych”.

Wystarczy podnieść głowę aby czar prysł: przez 2 dni nie widziałem ani jednego hindusa składającego podobną ofiarę, ani jednego głodnego nakarmionego przez tych – jak sami siebie określali – “świętych ludzi”, których uśmiech i urok znikał natychmiast po odmowie przekazania pieniędzy. Na pytanie jak się ma oszukiwanie turystów do wzajemnego szacunku i dobrej karmy nie marnowałem zdrowia.

Podobnie jak “nie samym chlebem żyje człowiek” (Mt 4, 4b), tak i nie samą modlitwą żyje Pushkar. Jak przystało na miejsce przyciągające wielu turystów, chętni znajdą tam możliwość aktywnego spędzenia czasu. Widząc na horyzoncie koniec pierwszego etapu podróży, zdecydowałem się więc wycisnąć z ostatnich dni ile tylko się da i w ramach poszukiwania nowych doświadczeń wyruszyć na camel safari – przejażdżkę na wielbłądzie.

Uśmiech proszę!” – moja “limuzyna” chyba lubiła pozować do zdjęć

Mój przewodnik na tę mini-wycieczkę wskazuje mi wielbłąda na którym pojadę i objaśnia technikę wsiadania. Siodło i strzemiona przypominają nieco te do jazdy konno, a ulokowanie się w nich jest znacznie łatwiejsze, ponieważ zwierzę siedzi. Siadam więc i ja, a przewodnik każe mi się odchylić do tyłu i mocno trzymać łęku siodła – już po sekundzie wiem dlaczego. Wielbłąd wstaje bowiem najpierw tylnymi nogami, potem przednimi, co przez moment powoduje przechył około 45 stopni! Na szczęście nie narobiłem sobie wstydu i utrzymałem się w siodle.

Sama jazda – przynajmniej przy naszej spacerowej prędkości – również przywodziła na myśl jazdę konno. Zupełnie inaczej niż podczas przejażdżki na słoniu kilka dni wcześniej, która z kolei budziła skojarzenia z przeprawą niewielką łódką czy pontonem po drobnych falach przy morskim brzegu.

Celem wyprawy była rozpościerająca się zaraz za miasteczkiem pustynia – miejsce na tyle znane, że stało się scenerią wielu Bollywoodzkich filmów i seriali. Rzeczywiście już po krótkiej chwili na naszej drodze kończy się asfalt, zastąpiony przez grząski żółty piasek rodem z nadbałtyckiej plaży. Po nieco mniej niż godzinie i pokonaniu około 3,5-4 km docieramy do celu – malowniczych wzgórz na granicy pustynno-stepowego krajobrazu oraz sąsiadującego obozowiska straganów z herbatą, przekąskami i pamiątkami. Oddalamy się nieco od głównego “rynku” i zasiadamy w cieniu jednego z odosobnionych namiotów na chwilę odpoczynku. Widoki wokół przepiękne, pierwszy raz w Indiach mam okazję obserwować tego rodzaju krajobraz. Dobrze że zdecydowałem się na ten wypad – spacerem z pewnością nie zapuściłbym się w te rejony i nawet nie wiedział co mnie omija.

Niestety wypad poza miasteczko odsłania jeszcze jeden mroczny sekret Indii: absolutnie nie radzą sobie tam z utylizacją śmieci. Na zdjęciu poniżej wysypisko znajdujące się przy naszej trasie, na niewielkim wzniesieniu obok miasteczka, nad zgniłozielonym bajorem – co znaczy że cały ten śmietnik wraz z wodami gruntowymi płynie stąd prosto do ich “świętego jeziorka” w centrum Pushkar 😱

Niestety śmieci to w Indiach widok wszechobecny…

Nowe Delhi

Pushkar od Delhi dzieli dystans nieco ponad 400 km, w większości drogą NH 48, gdzie NH oznacza “National Highway” – czyli krajową autostradę. W tamtejszych warunkach drogowych oznacza około 8 godzin samej jazdy, plus przystanki.
W drodze spędzamy więc cały wtorek.

Po całym dniu w aucie, w środę – mój ostatni dzień przed wylotem z Indii – marzę tylko o jednym: rozprostować kości, rozruszać nogi, spacerować po Delhi we własnym tempie i wszędzie tam gdzie tylko mnie oczy poniosą, nie tylko gdzie zabierze mnie przewodnik czy kierowca.

Zwiedzanie rozpoczynam od znajdującego się zaraz obok mojego hotelu parku Astha Kunj oraz ulokowanej na jego terenie Lotus Temple, Świątyni Lotosu – nazwanej tak od fantastycznego kształtu, rzeczywiście przypominającego kwiat.

Lotus Temple, świątynia lotosu – z zewnątrz wydaje się zupełnie pusta…

Przechadzka po parku Astha Kunj to czysta przyjemność. Zieleń, śpiew ptaków, ani jednego samochodu, motoru czy tuk-tuka. Spacerowałem tam dobrą godzinę, podczas której nikt mnie nie strąbił by zaoferować podwózkę. Miła odmiana od nieuchronnych zaczepek jakie spotykały mnie na ulicach. Warto jednak wspomnieć że tabliczki informacyjne w moim hotelu ostrzegały przed udawaniem się tam po zmroku, uprzedzając że okolica staje się wtedy niebezpieczna.

Niedaleko świątyni znajduje się stacja metra, które akurat w Delhi jest bardzo mocno rozwinięte: prawie 400 km torów i prawie 300 stacji. Jako wierny fan i częsty użytkownik metra londyńskiego – postanawiam dla porównania sprawdzić jak w praktyce wypada transport publiczny w Indiach. Przejazd nie sprawia żadnego problemu, pociągi odjeżdżają często, są czyste i schludne, a z pomocą Google Maps przy planowaniu trasy – nawigacja nie sprawia żadnego problemu. Koszt przejazdu do 60 minut: 30 rupii, ok. 1,5 PLN. Dla porównania, w moim rodzinnym Poznaniu najtańszy bilet normalny kosztuje 4 PLN za 15 minut.

Metro na żetony 🤣 – zakup w okienku lub w automacie, do zwrotu przy wyjściu

Ostatnie co zobaczyłem w Delhi to Aleja Republiki Indii, zwana Kartavya Path albo Rajpath, czyli ceremonialny bulwar w centrum miasta, ciągnący się od pałacu prezydenckiego Rashtrapati Bhavan, aż po bramę Indii (India Gate). Nie sposób uniknąć skojarzeń z paryską Avenue des Champs-Élysées (Pola Elizejskie), pełniącą podobne funkcje i podobnie ciągnącą się od ogrodów Luwru, przez pałace Petit Palais i Grand Palais aż po paryski Łuk Triumfalny.

Tym samym w symboliczny sposób, przez Bramę Indii opuszczam ten kraj i szykuję się do wylotu jeszcze dalej od domu.

Kolejny przystanek: Australia! 🇦🇺

Łyżka dziegciu

Dostałem od Was kilka informacji zwrotnych typu “bardzo pozytywnie piszesz o Indiach, naprawdę jest tam tak super?”. Krótko przed wylotem kilkoro znajomych bardziej chyba zdziwił wybór pierwszego przystanku niż całość wyprawy.

Dla mnie – to co zobaczyłem było warte kilku niedogodności.
Taki już mam charakter: muszę się przekonać sam, z bliska, na własne oczy.

Post factum jednak uczciwie przyznaję: Indie zdecydowanie nie są kierunkiem łatwym i nie są kierunkiem dla każdego. Dlaczego – o tym nieco więcej poniżej.

Ruch drogowy

W Indiach panują specyficzne zasady ruchu drogowego. Pierwszeństwo przejazdu ma ten kto pierwszy zatrąbi klaksonem, ewentualnie pojazd bardziej wysunięty do przodu. Zazwyczaj na drodze obok siebie jedzie więcej aut niż pasów ruchu – np. trzy pasy ruchu – cztery auta jadące bok w bok, a między nimi lawirują jednoślady.

Być może część z Was pamięta grę Frogger z 1981 roku. Dokładnie tak wygląda w Indiach przechodzenie na drugą stronę ulicy. Dwa kroki do przodu, jeden do tyłu. Nieustanna walka o życie.

A po co autostrady, oprócz trzech pasów ruchu w każdym kierunku, mają jeszcze pobocze? Odpowiedź na poniższym filmiku. Tak, to jest autostrada.

Święte krowy

Tak przynajmniej, mówiąc o Indiach, zwykło się nazywać je w Polsce.
Według moich obserwacji bliżej im do bezpańskich psów: chodzą wszędzie, jedzą co popadnie (np. plastikowe torby ze śmietnika), a ludzie ich nawet nie zauważają – chyba że trzeba je strąbić klaksonem kiedy wyjdą na środek drogi.

A propos bezpańskich psów – tych też w Indiach nie brakuje. Widywałem również dzikie świnie, które raz nawet wpakowały się na trawnik przed moim hotelem.

W wielu miejscach dokazują małpy – akurat kulturalne, daleko im do tych które widziałem np. w Kenii, a które potrafiły porwać niepilnowany plecak czy torebkę i uciec z nią na drzewo czy palmę, ku rozpaczy bezradnych w tej sytuacji turystów.

Śmieci

Mnóstwo. Wszędzie. Wypiłeś masala chai (herbatę z mlekiem i przyprawami)? Kubek rzuć pod nogi i idź dalej przed siebie. Skończyły się chipsy? To paczka też już niepotrzebna, nie? Niestety takie zachowania były nagminne i wszechobecne.

Turysta = 💰

Turysta spoza Indii nie jest w stanie wtopić się w tłum. A to oznacza nieustanne nagabywanie przez wszystkich, którzy na turystach zarabiają: taksówki, riksze, tuk-tuki, uliczni sprzedawcy jedzenia czy pamiątek, poszukiwacze naiwniaków, “święci ludzie”, żebracy i matki “pan, patrz, głodne dziecko, pan daj na jedzenie”. Ponadto – w Europie nie do pomyślenia – bez skrępowania upomną się o napiwek.

Ludzie się gapią

Na taką informację trafiłem czystym przypadkiem, ledwie kilka dni przed wylotem. Absolutnie potwierdzam. Niejednokrotnie miałem wrażenie że biały turysta, łysy z brodą, dla hindusów jest atrakcją turystyczną równie wielką jak dla mnie Taj Mahal.

Znów różnice kulturowe – nam w Europie tłuką do głowy że “niegrzecznie” i “nie wolno” się na kogoś zapatrzeć. Tam to zupełnie normalne. Niezręczność sytuacji skutecznie przełamywał jednak zwykły uśmiech, bardzo często odwzajemniany.

What’s your Reaction?
+1
0
+1
0
+1
1
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0

Posted

in

by

Tags:

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *