Prawdę mówiąc, do Chile w czasie tej podróży trafiłem zupełnym przypadkiem. Podczas rozmowy z Niki i rezerwacji lotów szukaliśmy sposobu na przedostanie się z Nowej Zelandii do Peru. Najlepsze połączenie jakie znaleźliśmy wymagało przesiadki w Santiago. Zdecydowałem więc powtórzyć motyw z Sydney i rozbić długą, dwuetapową podróż na dwie części, a w międzyczasie spędzić trzy dni w stolicy Chile i sprawdzić co ciekawego ma do zaoferowania.
Najdłuższy dzień świata
Niedziela 16 kwietnia na kilka sposobów była dla mnie wyjątkowa. Pierwszą część dnia spędziłem jeszcze w Auckland, przy komputerze, na rezerwacji przejazdów autobusowych po Peru i wyprawy na Machu Picchu. Wylot z Nowej Zelandii o godzinie 18:15 pozostawił mi sporo czasu na próby poskładania elementów układanki w sensowną całość. Z hostelu wyjeżdżałem w pełni usatysfakcjonowany i z gotowym planem na kolejne dwa i pół tygodnia. Tym samym zasłużyłem sobie na pełen relaks na pokładzie samolotu: książka, muzyka, drzemka i zabawa na ekranie wbudowanym w fotel przede mną.

Śledząc trasę i postępy lotu zauważam coś ciekawego. Z mapy wynika, że byliśmy bliżej południowego bieguna nawet niż Przylądek Horn, którego współrzędne to:
55°58′48″ S 67°17′21″ W
Tym samym pobijam ustanowiony wcześniej w Nowej Zelandii rekord życiowy podróży na południe – na trasie między Queenstown a Milford Sound mijałem specjalną tabliczkę wyznaczającą 45. równoleżnik szerokości południowej.

Po 11 godzinach lotu, w Santiago de Chile ląduję o 13:15. W niedzielę, 16 kwietnia. Tego samego dnia i 5 godzin wcześniej niż wylot z Auckland!
A nawet Albert Einstein twierdził, że podróże w czasie nie są możliwe!
Wyjaśnienie tego paradoksu znajdziecie na przykład tutaj.
Life is a rollercoaster…
Szukanie noclegów przez internet ma to do siebie, że raz trafi się lepiej, raz gorzej. Hostel Maktub Brasil do którego trafiłem w Santiago był w mojej ocenie miejscem wspaniałym: gościnnym, spokojnym i urokliwym. Przy zameldowaniu dostałem nawet w prezencie lokalną kartę sim, której nie udało mi się kupić na lotnisku!



Pora wciąż wczesna i słońce wysoko na niebie, trzeba więc działać w zgodzie z nową strefą czasową i próbować unikać jet laga. Porzucam więc bagaż i wyruszam na pierwszy spacer po okolicy, rozejrzeć się po mieście i upolować jakiś obiad 🧆.



Wieczorem wracam do hotelu i szykując się do spania sprawdzam jeszcze maila. Okazuje się, że nie był to dobry pomysł. Wiadomość którą otrzymałem na pewno nie pomoże mi dobrze przespać nocy, nawet po tak długim dniu. Napisał do mnie przedstawiciel przewoźnika autobusowego z którym miałem podróżować po Peru, a wiadomość zaczyna się mniej więcej od takich słów:
Chcieliśmy tylko uprzedzić, że z uwagi na aktualną sytuację w kraju wielu naszych pasażerów anulowało lub odroczyło w czasie swoje wakacje, przez co mamy znacznie mniejsze niż zwykle obłożenie i będziemy organizować transport zastępczy na niektórych zarezerwowanych przez ciebie trasach.
Chwila, moment! Jaką aktualną sytuację w kraju???
Zaglądam na stronę polskiego MSZ i znajduję taką notkę:

Nie wygląda to dobrze! Na liście jest połowa miejsc które planowałem odwiedzić! Dopiero co dzisiejszego ranka ułożyłem wreszcie plan zwiedzania, a tu wszystko sypie się jak domek z kart! Zmęczenie podróżą i trwającym już ponad 30 godzin dniem nie pozwala mi jednak przeanalizować sytuacji na spokojnie, więc decyduję jednak spróbować zasnąć, a problemem zająć się jutro od samego rana. Zresztą w niedzielę o godzinie 22 i tak niczego nie załatwię…
Wycieczka do ambasady
Kolejny ranek plus wypoczęta głowa pozwalają mi na świeże spojrzenie na temat i przynoszą olśnienie. Przecież w Santiago musi być nasza ambasada, a tam na pewno da się dowiedzieć więcej o aktualnej sytuacji w sąsiednim kraju! To co wygląda strasznie na drugim końcu świata (z perspektywy Polski) lokalnie może przedstawiać się zupełnie inaczej. Poza tym strony MSZ moim zdaniem przesadnie straszą turystów – na przykład czytając o Turcji znalazłem takie informacje:

Pocieszony takimi myślami wyruszam w kierunku ambasady, ale jedyne co tam znajduję to jednak kolejny zawód:

Po pierwsze, konsulat przyjmuje petentów łącznie przez 9 godzin w tygodniu. Poza tym na spotkanie trzeba się wcześniej umówić telefonicznie lub mailowo. Szkoda że tej informacji nie da się znaleźć w internecie. Zresztą z perspektywy czasu – pojęcia nie mam dlaczego liczyłem na pomoc Polski w czymkolwiek. Przypomina mi się za to stara, sprawdzona zasada:
Umiesz liczyć? Licz na siebie!
Sky Costanera
Dzień mija nieubłaganie i żeby jakoś go uratować – czas sprawdzić co ciekawego można zobaczyć w okolicy do której dotarłem. Rzut oka na mapę i już wiem gdzie teraz się udać: całkiem niedaleko znajduje się Sky Costanera, jedno z miejsc które i tak chciałem odwiedzić w czasie wizyty w Santiago.
Sky Costanera to najwyższy budynek w całej Ameryce Południowej (300 metrów)! Tarasy widokowe zlokalizowane na 61. i 62. piętrze oferuję pełną panoramę miasta we wszystkich kierunkach. Brzmi jak absolutnie obowiązkowy punkt zwiedzania dla Kevina, z jego manią patrzenia z góry na odwiedzane miejsca 🤩.



Widoki z góry zdecydowanie poprawiają mi humor:






W międzyczasie znajduję organizację iPeru, darmową informację turystyczną dla odwiedzających Peru. Mają nawet numer kontaktowy na WhatsAppie! Korzystam, piszę do nich wiadomość z prośbą o aktualne informacje o sytuacji w kraju. Odpowiedź dostaję błyskawicznie, po zaledwie 12 minutach – chociaż mogły to być jedne z najdłuższych 12 minut mojego życia, biorąc pod uwagę poziom stresu. iPeru zapewnia mnie, że poza miastem Puno sytuacja jest już stabilna, a podróżowanie bezpieczne. Nie pozostaje mi nic innego jak im zaufać, a potem odpowiednio do tego zmienić moje plany podróży i potwierdzić to z PeruHop.
Barrio Yungay
Pozostałe dwa dni w Santiago to dalej mnóstwo pracy przy komputerze – dopinam nową wersję planu na kolejne dwa tygodnie w Peru. Znajduję jednak dość czasu żeby zwiedzić stolicę Chile i odwiedzić zaplanowane wcześniej miejsca, z których moim zdecydowanie ulubionym jest Barrio Yungay – niepozorna dzielnica małych domków, gdzie na jednej ścianie często odpada tynk, za to na innej cieszą oko piękne, kolorowe murale. Uwielbiam street art, więc w tej okolicy spędzam sporo czasu, na każdym rogu odkrywając cudowne malowane sprayem obrazy.









Nieco dalej znajduję także kolorowe mozaiki.



Spacerując po mieście, raz po raz zauważam dość nietypowe środki transportu, jakimi posługują się tutejsi dostawcy jedzenia. Wrażenie za pierwszym razem jest naprawdę zaskakujące: idę pustą ulicą, z naprzeciwka jedzie tylko rower, a jednak wyraźnie słyszę spalinowy silnik! Z czasem udaje mi się rozwikłać tę zagadkę:

Lourdes
Spacerując przez dzielnicę Yungay w kierunku parku Quinta Normal znajduję na mapie ciekawostkę którą koniecznie muszę sprawdzić. Zaraz obok parku znajduje się bowiem miejsce o znajomo brzmiącej nazwie: Lourdes. Na miejscu okazuje się że rzeczywiście, Chilijczycy mają swoją własną replikę groty znanej z objawień Matki Boskiej, naprzeciwko której stoi neo-bizantyjska bazylika.
Po dokładniejszym zbadaniu tematu dowiaduję się zresztą, że kopiowanie Lourdes jest bardzo popularnym motywem w wielu miejscach na świecie.




Mój osobisty stosunek do wiary zmieniał się na przestrzeni lat. Na dzień dzisiejszy znacznie bliżej mi do ateizmu niż do jakiejkolwiek religii. Przechadzając się po tutejszym Lourdes dochodzę kolejny raz do przykrego wniosku, że współczesny katolicyzm to przede wszystkim wielki biznes, w skali jaka nawet nam się nie śni. Przychodzi mi nawet do głowy taka rymowana fraza: “gdzie Kościół i święci, tam biznes się kręci”. Popularna w XVI wieku praktyka sprzedaży odpustów została zaniechana, a właściwie zastąpiona nowymi sposobami wyciągania pieniędzy.



Wzgórze Santa Lucía
W ostatni dzień przed wylotem kieruję się na wzgórze świętej Łucji, skąd znów mam okazję obserwować panoramę miasta, a także schować się w cieniu drzew przed palącym chilijskim słońcem. Na miejscu sporo atrakcji – jest zamek (choć mało imponujący), jest ogród japoński oraz ogród imienia Karola Darwina, są także aż dwie fontanny Neptuna na przeciwległych krańcach parku.





Spacerem wracam z Santa Lucía do hostelu po odbiór bagażu, po drodze odwiedzając kilka znanych budynków z pałacem La Moneda na czele, a także zaopatrując się w pełną garść pamiątkowych magnesów dla rodziny i znajomych. Potem mój czas w Chile dobiega końca – pora wyruszać na lotnisko i dalej do Peru!

Leave a Reply