Machu Picchu ⛰️

No dobra, czas się przyznać. Nazbierały mi się spore zaległości w blogowaniu…
Jak się okazało: zwiedzanie + planowanie i rezerwowanie kolejnych przystanków + blogowanie + poszukiwania nowej pracy = bardzo ambitny pomysł na wakacje…

Pora na plan naprawczy. Od dziś będę pisał na bieżąco o tym co się dzieje teraz,
a w międzyczasie uzupełniał luki w relacji z wcześniejszych etapów wyprawy.
Na początek: Machu Picchu, ostatni z Nowych 7️⃣ Cudów Świata na mojej trasie!

Bazę wypadową do Machu Picchu stanowi miasto Cuzco, skąd lokalni operatorzy oferują różnorodne opcje: od jednodniowej wycieczki autobusowo-kolejowej, po kilkudniowe wyprawy wysokogórskie których celem i metą są słynne inkaskie ruiny. Decyduję się na wersję 4-dniową i wędrówkę starożytnym szlakiem Inków.

Malowniczo ulokowane w dolinie w paśmie Vilcabamba w peruwiańskich Andach, Cuzco znajduje się na średniej wysokości 3 400 metrów nad poziomem morza, a najwyższy w okolicy szczyt, pokryta lodowcem góra Salkantay, sięga aż 6 274 m. Przy wyprawie na takie wysokości zaleca się 2-3 dniową aklimatyzację, na którą jednak w moich (przesadnie?) ambitnych planach zwyczajnie brakuje czasu – co powoduje nieco obaw przed chorobą wysokościową. Ale spróbować muszę!

We wtorek wczesnym popołudniem samolotem z Limy dostaję się do Cuzco. Pierwsze wrażenie rzeczywiście dziwne: oddycha się trochę inaczej, czuję się jakby pusty w środku, po angielsku nazywałem to lightheaded. Walczę z tym spacerując po mieście i jeszcze przed spotkaniem organizacyjnym o godzinie 18 wszystko wydaje się wracać do normy. Poznaję swoich towarzyszy wyprawy oraz przewodników, wracam do hotelu na krótki nocleg i o 4:30 stawiam się na zbiórkę, z której busik zabiera całą naszą grupę w miejsce startu pieszej wędrówki.

Międzynarodowa ekipa: 🇵🇱 + 🇭🇰 + 2🇺🇸 + 3🇩🇪 + 🇨🇦 + 2🇫🇷 + 3🇧🇷 + 🇦🇺 + 🇮🇳

Naszej 15-osobowej grupie towarzyszy dwóch lokalnych przewodników, a także… szef kuchni i 23 aż tragarzy! Oprócz namiotów i zapasów jedzenia, w czasie wyprawy poniosą oni nasze bagaże. Każdemu turyście przysługuje limit 7 kg, z których 2 kg przypada na wypożyczony ciepły śpiwór, a 1 kg dmuchany materac. Pozostałe 4 kg pozwala nam jednak zdeponować zapasowe ubrania i kosmetyki, a samemu podróżować lekko i przyjemnie, tylko z małym podręcznym plecakiem.

Nasi portierzy jako pierwsi ruszają na trasę Inca Trail

Trasa startuje z wysokości 2 700 metrów n.p.m. i od samego początku oferuje niezapomniane widoki i spektakularne krajobrazy, na przykład takie:

Biorąc pod uwagę, że wędrujemy po górach których wysokość sięga ponad 6 km – pierwszy odcinek nie jest zbyt wymagający. W jakieś 4 godziny (z przerwami na odpoczynek) pokonujemy nieco ponad 10 km, przy zaledwie 300 m przewyższeń (w górę i w dół). Jeszcze przed przerwą na lunch trafiamy na pierwsze inkaskie ruiny, gdzie przewodnik objaśnia, że charakterystyczny widok starasowanego zbocza to tutejszy sposób na uprawy rolnicze – głównie ziemniaki i kukurydza, które na tej wysokości podobno mają się świetnie.

Po posiłku i krótkiej przerwie na sjestę rozpoczynamy drugi etap wędrówki tego dnia i tym razem trasa prowadzi już systematycznie w górę.

Do pierwszego na trasie obozu docieramy w samą porę, krótko przed zachodem słońca. Na miejscu czekają już na nas rozstawione namioty, materace, śpiwory, popołudniowa herbatka a po niej solidna kolacja. Łatwo poznać że cały dzień wędrówki w palącym tego dnia peruwiańskim słońcu wszystkim dał się we znaki – mimo dość wczesnej pory, po jedzeniu wszyscy zmierzamy prosto do spania. Niemal natychmiast zapada błoga cisza przerywana jedynie nocnymi odgłosami tropikalnego lasu. Z żadnego z sąsiednich namiotów nie słychać rozmów.

Klub 4000

Drugiego dnia znów wstajemy wcześniej niż słońce i rozpoczynamy przygotowania do najtrudniejszego dnia wędrówki, które wyglądają mniej więcej tak:

  • pobudka w wykonaniu portierów, serwujących gorący napar z liści koka – który ma pomagać w zapobieganiu chorobie wysokościowej
  • pół miski wody na poranny prysznic – ciepłej, przynajmniej dla tych którzy skorzystają od razu, bo przy temperaturze ok. 10 stopni woda szybko stygnie
  • solidne śniadanie które zapewni nam zapas energii na kilka godzin wspinaczki

Tak przygotowani wyruszamy w drogę, która tym razem prowadzi stromo w górę. Przed nami najwyższy punkt na trasie – przełęcz Warmiwañuska (Dead Woman’s Pass) na wysokości 4 215 metrów n.p.m., czyli ponad 900 metrów przewyższenia w ciągu pierwszych dwóch godzin od wyruszenia z obozu.

Warmiwañuska albo Dead Woman’s Pass – najwyższy punkt na naszej trasie
Zadowolony Kevin – tak wysoko mnie jeszcze nie było 🥰
Droga w dół przynosi jeszcze bardziej spektakularne widoki niż dotychczas

Dalsza droga prowadzi na szczęście głównie w dół, chociaż przed końcem dnia przyjdzie nam się wspinać jeszcze raz, tym razem na niecałe 4 tysiące metrów. Podobnie jak pierwszego dnia, więcej okazji do rozmów mamy na trasie i podczas posiłków niż wieczorem w obozie. Znów wyczerpani, zasypiamy krótko po kolacji.

Dead Woman’s Pass tydzień później 😱

Jakiś tydzień-półtora po naszej wyprawie, na grupie którą wraz z pozostałymi uczestnikami założyliśmy na WhatsAppie w celu wymiany zdjęć, odezwali się nasi przewodnicy Pepe i Toro. Przesłali pozdrowienia ze szlaku – właśnie przemierzają Inca Trail kolejny raz – oraz poniższe zdjęcie warunków jakie zastali tym razem w najwyższym punkcie trasy. Zdaje się że mieliśmy naprawdę mnóstwo szczęścia!

Warunki pogodowe tydzień po mojej wizycie: metr śniegu na Dead Woman’s Pass!

W drodze

Wędrówka codziennie serwuje nam przepiękne widoki na otaczające nas szczyty, co dla mnie jest chyba największą atrakcją całego Inca Trail. Część naszej trasy została odrestaurowana w XX wieku, ale niektóre jej fragmenty to dalej oryginalny szlak Inków, przemierzany już setki lat temu przez ludzi zamieszkujących te tereny na długo przed hiszpańską konkwistą. W miarę pokonywania kolejnych kilometrów grupa często się rozciąga, co daje szansę na obcowanie z naturą sam na sam.

Chociaż celem naszej wędrówki jest oczywiście najbardziej znane inkaskie miasto Machu Picchu, już po drodze mamy okazję odwiedzić wiele innych pozostałości po tej wspaniałej południowoamerykańskiej cywilizacji. Widoki nierzadko dosłownie zapierają dech, i tak już utrudniony ze względu na rozrzedzone na tych wysokościach powietrze.

Logistyka

Trzeba przyznać że logistyka całej wyprawy jest zorganizowana perfekcyjnie, a nasz zespół przewodników, tragarzy i oczywiście szef kuchni dokładają wiele starań, żeby nasza wędrówka przebiegała bez problemów. Znacznym ułatwieniem jest również fakt, że nie musimy sami nieść całego swojego bagażu, w tym namiotów, śpiworów, materacy i zapasów jedzenia i wody na cztery dni. Na koniec każdego dnia czeka na nas w pełni przygotowane obozowisko i czteroosobowe namioty na każdą dwójkę podróżujących. Na jednym z postojów przytrafiły nam się nawet dość nietypowe odwiedziny:

Największą niespodzianką jest dla mnie poziom kateringu. Każdego dnia mamy zapewnione śniadanie, lunch na trasie, popołudniową herbatkę z popcornem i przekąskami, a krótko po niej kolację. Bogactwo wyboru jest wręcz nie do wiary jak na polową kuchnię na ponad 3 tysiącach metrów n.p.m., a szef kuchni spełnia wszystkie nasze zachcianki – jak choćby specjalne wegetariańskie dania dla dwójki turystów w naszej grupie którzy nie jedzą mięsa.

Trzeciego dnia wędrówki mamy do pokonania najkrótszy dystans, co daje nam szansę na bliższe poznanie naszych portierów i oczywiście pamiątkowe zdjęcia. Ustawiamy się w koło i każdy po kolei ma okazję się przedstawić i powiedzieć kilka słów o sobie. Skrzętnie korzystamy z okazji żeby serdecznie podziękować bagażowym za ich wysiłek i troskę o to, żebyśmy podróżowali wygodnie. Największe brawa dostaje oczywiście niezrównany szef kuchni!

40-osobowa grupa: turyści, bagażowi i przewodnicy (z przodu, na siedząco)

Nasi przewodnicy Pepe i Toro znają się od lat. Kiedyś pracowali razem jako strażnicy w samym Machu Picchu, dziś, po ukończeniu dodatkowych kursów, prowadzą turystów takich jak my do tego pięknego zabytkowego miasta.
Odkąd pracują dla TreXperience, nasza wyprawa to jednak ich pierwsza okazja żeby przemierzyć ten szlak wspólnie. Relacje pomiędzy poszczególnymi przewodnikami robią na mnie naprawdę duże wrażenie. Spotkania z “konkurencją”, innymi grupami i firmami, przynoszą serdeczne powitania i przyjacielskie żarty. Rywalizacji ani zawiści nie odnotowałem. “Trochę” inaczej niż w polskich górach…

Machu Picchu

Czwarty i ostatni dzień wyprawy to najwcześniejsza pobudka – przed 3 rano! Wszystko po to, żeby do celu dotrzeć wcześniej niż inne grupy i mieć okazję zobaczyć Machu Picchu jeszcze zanim wypełni się turystami. Było warto – na punkcie kontrolnym meldujemy się jako pierwsza grupa i ruszamy na ostatni odcinek drogi do słynnych ruin. Przy Sun Gate, Bramie Słońca, spotyka nas jednak spore rozczarowanie – Machu Picchu ginie w chmurach!

Stąd powinniśmy pierwszy raz zobaczyć Machu Picchu…

Z czasem jednak poranna mgła czy też niskie chmury stopniowo się przecierają i w końcu udaje nam się zobaczyć pocztówkowy widok, jak go nazywają Pepe i Toro.

Do celu docieramy po pokonaniu łącznie ok. 50 kilometrów i ponad 2 700 metrów przewyższeń, co mój Garmin przeliczył na ponad 900 pięter – to jakby wspiąć się pieszo po schodach na Burj Khalifa, najwyższy budynek świata. Sześć razy!

Zdecydowanie jednak: BYŁO WARTO!

What’s your Reaction?
+1
3
+1
2
+1
2
+1
0
+1
0
+1
0
+1
0

Posted

in

by

Tags:

Comments

6 responses to “Machu Picchu ⛰️”

  1. Gosia Avatar
    Gosia

    Aż zamarzyłam tam polecieć 🥰😍

  2. Agata Masio Avatar
    Agata Masio

    Daj znać, jeśli będziesz w Kostaryce! 🤙

    1. Kevin Avatar
      Kevin

      Hej Agata, Kostaryka niestety nie tym razem ale jak chwilę tam zabawisz to kto wie, kto wie… Kiedyś mnie ziomek zapraszał do Rotterdamu a jeden z moich najlepszych przyjaciół który to słyszał na to: „z nim uważaj z takimi zaproszeniami, bo on naprawdę przyjedzie” 😅 i tak, niedługo potem faktycznie znalazła się okazja do odwiedzin 😉

  3. Paweł Avatar
    Paweł

    Jak zwykle muszę skomentować, ale krótko:
    – 4tys n.p.m w adkach i kangurce? szacun 🙂
    -ciesze się, że poczułeś “góry” – ich zdobywanie to nie tylko atak szczytowy, najfajniejsze widoki i przygody zaczynają się w momencie wystartowania spod bram parku.
    -Machu Picchu……bajer, zachwyt, podziw dla organizacji zycia w miejscu absolutnie “nie do zycia”

    1. Kevin Avatar
      Kevin

      Paweł było nawet lepiej: na te 4000+ metrów wszedłem w krótkich spodenkach i podkoszulce, a długie dresy i bluzę ubrałem dopiero na górze żeby nie zmarznąć przez godzinę oczekiwania na ostatnie osoby w naszej grupie! Ale szczęście do pogody mieliśmy chyba wyjątkowe – patrz fota od naszych przewodników zaledwie tydzień później!

  4. […] temu ominąłbym to miejsce z błogiej nieświadomości, dziś świetnie pamiętam z opowieści Pepe Galletas w drodze do Machu Picchu: Manco Capac to legendarny założyciel królewskiej dynastii Inków. Kolejne miejsce, gdzie w […]

Leave a Reply to Lima, do skutku – Kevin sam z plecakiem Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *