“Syćko co pikne wartko się kuńcy”, jak mawiają Górale. Podobnie i mój pobyt w Nowej Zelandii powoli zmierza ku końcowi. Przede mną ostatni już przystanek w Queenstown, skąd planuję całodniową wyprawę do tutejszej krainy fiordów.
Queenstown, które Tomek Nowozelandczyk określa jako “takie Zakopane”, różni się od innych miejsc które odwiedziłem dotychczas w kraju Kiwi przynajmniej jednym faktem. Nocne życie nie zamiera tu o 22. Nawet późnym wieczorem bez problemu znalazłem 🍺 piwko przed spaniem, a już przy zameldowaniu w hostelu pani w recepcji zachęcała do odwiedzenia odbywającego się dziś silent disco.
Do tego – choć pewnie powinienem się już przyzwyczaić – przystrojone w barwy jesieni miasteczko oferuje piękne widoki, a także mnóstwo sposobów aktywnego spędzania czasu, od kolejki linowej przez rejsy łódką po skutery wodne.





Milford Sounds great
Milford Sound – w języki Maori wdzięczne i dźwięczne Piopiotahi – to jedyny z 14 fiordów w Fiordland National Park z dostępem drogowym. Co jeszcze nie oznacza, że dostać się tam łatwo. Według Google Maps, w linii prostej z Queenstown do Milford Sounds jest około 70 kilometrów. Trasa samochodem? 287 kilometrów i prawie 4 godziny jazdy, nie licząc nieuniknionych przystanków na fotografowanie. Przekonałem się już wcześniej, że ze względu na ukształtowanie terenu w NZ, a zwłaszcza na Wyspie Południowej, z punktu A do punktu B często prowadzi wyłącznie jedna możliwa droga. W przypadku Milford – State Highway 94.
Jazda “po złej stronie drogi” już mi jednak niestraszna, mam też przygotowaną muzykę na trasę. Wyruszam wcześnie rano, z głośników sączy się Led Zeppelin, a moja wierna Toyota sprawnie połyka kolejne kilometry. Któryś z kolei kawałek ma idealnie pasujący do sytuacji tytuł: “Over the hills and far away” – z wrażenia i emocji prawie pocą mi się oczy. Piękno Southlands przenika mnie do szpiku kości.




Droga jest tak przepełniona niesamowitymi widokami, że zamiast czterech godzin – zajmuje mi niemal sześć! W końcu jednak docieram na miejsce, a moim oczom ukazuje się pierwszy, jakże imponujący widok na nowozelandzkie fiordy:

– za: Encyklopedia PWN
fiord [norw.] – wąska, długa, często rozgałęziona i bardzo głęboka zatoka morska powstała w wyniku zalania przez morze dolin lodowcowych;
dno fiordów jest nierówne, zbocza strome, zwykle skaliste
Choć na zdjęciu powyżej tego nie widać, w Milford Sound wody Morza Tasmana wcinają się w ląd pasem o długości aż 16 kilometrów. Porzucam więc auto na parkingu – pod okiem czujnego lokalnego strażnika – i wyruszam dalej pieszo aby sprawdzić opcje na spędzenie popołudnia.

Jak wiele innych turystycznych miejsc w Nowej Zelandii, Piopiotahi oferuje wiele atrakcji. Najpopularniejszą jest widokowy rejs statkiem, ale okolicę można też podziwiać z kajaku, samolotu lub helikoptera, nurkując lub odwiedzając podwodne obserwatorium życia morskiego, a także na kilkugodzinnym spacerze po górach z przewodnikiem po szlaku Milford Track [więcej tutaj].
Podążając za rekomendacją Tomka decyduję się na statek. Wiedząc jak wygląda jeżdżenie po NZ nie zdecydowałem się jednak zarezerwować go wcześniej – bo na którą godzinę? Kieruję się więc do portu, licząc na szczęście i choć jedno wolne miejsce na którymś z najbliższych rejsów. Mam szczęście, wśród kilku operatorów udaje mi się znaleźć takiego który nie ma jeszcze kompletu pasażerów – co przy sporej liczbie parkujących w okolicy autobusów wcale nie było takie oczywiste.


O widokach podczas rejsu niech opowiedzą zdjęcia – mnie po prostu brak słów.








Oprócz spektakularnych pejzaży, Piopiotahi oferuje także ciekawostki geologiczne, istne unikaty w skali światowej:


Na pożegnanie nasz kapitan i przewodnik w jednej osobie zachęca nas do powrotu – koniecznie w… deszczowej pogodzie! Pewnego dnia bardzo chętnie to zrobię!
Z opowieści i znalezionych w internecie zdjęć wynika, że w czasie deszczu Piopiotahi zamienia się w prawdziwą krainę wodospadów. Szanse na taką pogodę są spore: w Milford pada średnio 182 dni w roku a średnia suma opadów to prawie 7 metrów! Fiordy w Milford to najbardziej deszczowe zamieszkane miejsce w całej Nowej Zelandii i jedno z najmokrzejszych na całym świecie! Cytować słów Tomka kiedy usłyszał o słonecznych warunkach na jakie trafiłem – po prostu nie wypada.
Po rejsie – ostatni rzut oka za siebie i czas ruszać w drogę powrotną. Przede mną znów prawie 300 kilometrów do przejechania i dobre 4 godziny za kółkiem.

Powrót do Auckland
Byliście kiedyś 18 939 kilometrów od domu?
Ja teoretycznie bywałem już dość daleko, ale Nowa Zelandia pokazuje mi, jak bardzo względne jest to określenie. Moje najdalsze wcześniejsze wyprawy to:
- Toronto w Kanadzie – niecałe 7 000 km od Polski
- Chicago w USA – jakieś 7 500 km
- Kuba – około 8 500 km
- w przeciwną stronę – Japonia czy Kambodża, również około 8 500 km z 🇵🇱
Tymczasem na lotnisku w Queenstown znajduję taki oto drogowskaz:

Po powrocie do Auckland, ostatnie popołudnie w kraju Kiwi spędzam na meczu lokalnej ligi rugby, które jest tam chyba równie popularne co w Polsce piłka nożna. Na boisku lokalna drużyna New Zealand Warriors podejmuje North Queensland Cowboys. Na trybunach atmosfera rodzinnego pikniku, kibice gości w klubowych barwach wmieszani w tłum fanów gospodarzy. Do tego piwo, popcorn, hot-dogi, a w przerwie między innymi t-shirt gun – wyrzutnia pamiątkowych koszulek.
W ramach pożegnania z miastem, z meczu do hotelu wracam spacerem, a potem pakuję plecak i szykuję się do wylotu do Ameryki Południowej, do Chile i Peru. Ostatnie chwile przed wyruszeniem na lotnisko spędzam przy komputerze, rezerwując kilka niezbędnych elementów logistyki, zwłaszcza w tym drugim kraju.


Leave a Reply to Halina Cancel reply